Następny dzień był absolutnie do bani. Najpierw o mało nie zabiłam się wychodząc spod prysznica, ostatkiem sił uratowałam swoje pośladki przed upadkiem chwytając się pralki. O dwunastej odebrałam telefon z przychodni, że moja wizyta została przełożona na piątek, czyli za dwa dni. Byłam całkowicie pewna, że do tego czasu albo przedawkuję kofeinę lub w ostatecznej desperacje wejdę pod jeden z rzeszowskich autobusów. I gdy już myślałam, że Ozyrys zesłał na mnie wszystkie plagi Egipskie, zastając na moim biurku trzy stosy dokumentów i faktur odzianych w różnokolorowe teczki, byłam w ogromnym błędzie. Ekspres do kawy wykitował, mszcząc się na mnie za jego zbytnią eksploatację co dnia. Jednak apogeum mojej irytacji nastąpił, gdy system padł, przez co nie mogłam wprowadzić żadnych danych do komputera. Świetnie! Po prostu świetnie!
- Tosia chcesz coś do jedzenia? - krzyknął Tomek stojąc w drzwiach do działu księgowości.
- Dałabym wszystko za wielki kubek kawy i batonika energetycznego!
- Nie ma sprawy - puszcza mi oczko i wychodzi.
Lubię go. To jeden z tych typów facetów, z którym mam mnóstwo tematów do rozmowy, rozwala mnie na łopatki swoim poczuciem humoru i tym jak potrafi perfidnie wykorzystywać swoją urodę na przykład do uzyskania kawy w Coffee Heaven bez kolejki, typ słodkiego, przystojniaka o oczach jak czarnych jak węgiel, wycieniowanymi włosami nad uszami i zdecydowanie przydługą grzywką oraz ciepłym uśmiechem. Niegdyś nawet myślałam nad tym żeby spiknąć ich z Krysią, ale znając charakter rudowłosej szybko by jej się znudziła zabawa w randki.
O mało nie spadam z krzesła słysząc pukanie do drzwi.
-Proszę!
Tym razem niemal czuję jak oczy wychodzą mi z orbit na widok Bartmana. Wchodzi nonszalancko, zamykając za sobą drzwi.
- Co... co ty tu.. robisz? - dukam.
- Pięknie wyglądasz - pożera mnie wzrokiem od góry do dołu, a ja instynktownie kieruję wzrok ku drzwiom oceniając szanse ucieczki. Cholera są zerowe. Niech to szlak. W oczach stają mi łzy. Podchodzi do mnie i przylega do moich pleców, a od jego klatki piersiowej bucha przyjemne ciepło. Jego zapach omamia mnie swą wonią i przez moment jestem uwięziona w tej ferii doznań. Pachnie oszałamiająco, drogie perfumy mile pieszczą moje nozdrza, nie były zbyt mocne, dzięki temu mogę wyczuć lekko cytrusową woń z mieszanką czegoś, być może piżmu. Biorę głęboki wdech i aż kręci mi się w głowie.
- Dlaczego to robisz? - szepczę.
- Co takiego? - mruczy tuż przy moim uchu, pieszcząc oddechem delikatną skórę na szyi, która momentalnie pokryła się gęsią skórką.
- Osaczasz mnie.
Silne ramiona zacisnęły się jeszcze mocniej, przez co niemal uniemożliwił mi oddychanie.
- Pragnę Cię, pragnę tak mocno, że to aż boli.
Po mych policzkach spłynęły słone łzy, a z gardła wydobył się szloch. Odwrócił mnie do siebie twarzą, po czym ułożył olbrzymie dłonie po obu stronach mojej szyi, kciukami unosząc brodę. Zielone oczy błądziły po mojej twarzy, jakby czegoś szukały. W końcu utkwił spojrzenie w moich ustach, oblizał dolną wargę koniuszkiem języka, a ja wstrzymałam oddech. Opuścił usta na moje. Poczułam jakby, ktoś włączył jakieś pole magnetyczne, które z całych sił popychało mnie w ramiona bruneta. Staliśmy nieruchomo, a jedyne co czułam to ciepło i miękkość jego idealnie skrojonych warg oraz dotyk dłoni na szyi. Potrzebowałam więcej, chciałam poczuć go wszędzie, więc przylgnęłam do niego całym ciałem, a dłonie ulokowałam po jego bokach tuż pod żebrami. Lekki niczym muśnięcie piórem pocałunek, spowodował, że rozchyliłam wargi w oczekiwaniu na więcej. Wydawało mi się, że każdy jego ruch sprawia, że moja skóra zaczyna piec. Jego język wdziera się do wnętrza mych ust, namiętne, pełne pasji liźnięcia przyprawiają mnie o drżenie w podbrzuszu. Smakuje pastą do zębów i sokiem grejpfrutowym. Pogłębia pieszczotę, władczo, wręcz brutalnie zaciskając pięść w moich rozczochranych włosach. Pożeramy się wzajemnie, pragnąc oddać i czerpać pierwotną przyjemność. Przebłysk zdrowego rozsądku sprawił, że odsuwam głowę w bok przerywając tę chwilową słabość. Zbyszek przytula się szorstkim policzkiem do mojego i potarł go delikatnie, przymknęłam oczy. Tak dużo zwyczajnej przyjemności daje mi jego dotyk.
- Czujesz to. Wiem, że Ty także czujesz to co jest między nami. To przyciąganie - wewnętrzna część dłoni przejechała wzdłuż moich pleców - tą potrzebę. Powiedź mi, że pragniesz mnie równie mocno jak ja Ciebie.
- To nic nie znaczy.
Głos miałam słaby, jakby zrezygnowany.
- Znaczy, dla mnie znaczy dużo, o wiele za dużo.
Wzdycham wiem, że nie odpuści.
- Nic z tego nie będzie. Zrozum to wreszcie.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Idź już - szepczę.
- Pocałuj mnie.
- Zbyszek...
-Daj mi choć tyle..
Zadzieram głowę i patrzę na niego zdziwiona. Czyżby odpuszczał?
Ujmuję jego twarz w dłonie i stapiam nasze wargi w krótkim muśnięciu.
Spoglądam na niego, stykamy się czołami, ma zaciśnięte oczy i oddycha głęboko. Zabiera moje dłonie z policzków i całuje w paliczki, podnosi powieki. Ukazując przygaszone zielone tęczówki.
- Dziękuję - szepczę, po czym odwraca się i wychodzi.
Zakrywam usta dłonią, żeby stłumić szloch.
Wracam do domu i czuję się jak wrak człowieka. Rozpaczliwie potrzebuję snu, zamiast tego przeglądam listy wyjęte ze skrzynki. Rachunki, czynsz, rachunki, rachunki... Moją uwagę przykuwa koperta w kolorze ecri z odręcznie napisanym imieniem, co więcej z moim imieniem. Rozdzieram ją w pośpiechu i przebiegam wzrokiem po kartce.
Antonino, przepraszam.
Za wszystko.
Pozwoliłaś mi na chwilę zapomnieć.
I uwierzyć.
Żegnaj, Il mio fiorie lilla.
Wpatruję się w kartkę, czując w gardle wielką gulę. Przyciskam list do piersi i pozwalam płynąć łzom.
"Il mio fiorie lilla"
Ciekawe co to znaczy, zastanawiam się tuż przed tym, gdy ciężkie powieki opadają i zapadam w upragniony sen.
*
"[...] czuje dreszcze i marzne, czuje sercem mą pasję jak spalonych kwiatów zapach tak czuję, że gasnę."
*
"Il mio fiorie lilla" - Mój kwiecie bzu.
Bez - symbolizuje niepowtarzalność i wyjątkowość, niewinność, czystość uczuć, myśl o bliskiej osobie, burzliwą i gorącą miłość - wydawać by się mogło, że wieczną.
Zdziwione?
Ale ale ale. To chyba się tak nie kończy?! Nie zakończysz tak jedynego opowiadania o Zbigniewie B. które TAK pochłaniam, prawda? Prawda?
OdpowiedzUsuńNie oczywiście, że nie! Spokojnie jeszcze długa droga do zakończenia :)
UsuńUlżyło mi! W takim razie powiem jedno - Zbigniew B. bardzo mi tu pasuje. Tak bardzo, jak go nie lubię. Możesz na swoje konto zapisać OGROMNEGO plusa, bo mało kto potrafi mnie nim u siebie zatrzymać.
UsuńCzekam :)
Mam nadzieję, że to nie koniec. Codziennie Cię odwiedzam w poszukiwaniu następnych rozdziałów i będę to robić dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Vea
www.siatkarskie-miniaturki.bloog.pl
Nie to nie koniec, to raczej "początek". Dziękuję za pamięć, postaram się teraz dodawać co dzien lub dwa nowość :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńCiężko rozgryźć Twojego Zbyszka. Czy on na prawdę odpuszcza, czy tylko szukuje się do kontrofensywy? Nie sądzę żeby jego chcarakter pozwolił mu odpuścić. Czekam na kolejne odcinki z wielką niecierpliwością;)
OdpowiedzUsuńKolejny jest już dodany :)
OdpowiedzUsuń