Blog zawiera treści erotyczne, wulgaryzmy, cielesność w mocnym, czasem brutalnym i gorszącym wydaniu. Sceny erotyczne opisywane bez cenzury. Wszystkie osoby poniżej osiemnastego roku życia czytają to na własną odpowiedzialność!

czwartek, 19 czerwca 2014

sette

Siódmy sierpnia dzień premiery reklamy Calvina Kleina, dzień w którym miałam znów zobaczyć Zbyszka. Poniekąd za sprawą mojego szefa, którego żona zachorowała na zapalenie płuc i nie mogła mu towarzyszyć w ten wieczór. Całą uroczystość zorganizowana była w Krakowie, w jednym z tych cholernie imponujących hoteli Vistal, w którym cena za jedną noc dwukrotnie przewyższała moją miesięczną wypłatę. Widząc grupę fotoreporterów przepychających się przy olbrzymich drzwiach hotelu wzdrygnęłam się, oślepiona błyskami fleszy. Jasiński zdawał się ich nie zauważać, niewzruszenie idąc ze mną pod ramię i susząc w ich kierunku wybielone zęby. Dwójka portierów wita nas skinieniem głowy po czym otwierają drzwi. Czarna suknia do ziemi zaplątuje się w obcasy butów, przez co muszę przytrzymać się Jasińskiego jeszcze jedną ręką. Wygląda to przyznam bardzo poufale, ale wolę to od spektakularnego wywinięcia orła przed najważniejszymi osobistościami w branży. Wnętrze wypełniają elegancko ubrani mężczyźni, czerń garniturów i olśniewające kreacje ich towarzyszek, wyglądają cudownie w przyciemnionym świetle w akompaniamencie rozmów i cichych dźwięków fortepianu. 

- Pięknie - komentuję, a szef puszy się jak paw, na ten komplement, który wcale nie jest skierowany do niego. 

- Pozwolisz, że przywitam się z gośćmi? 

- Oczywiście - wyswobadzam rękę spod jego ramienia i uśmiecham się uprzejmie.

- Poradzisz sobie? - pyta grzecznie, spoglądając na mnie niepewnie. Człowieku nie mam pięciu lat.

- Tak, niech pan nie zawraca sobie mną głowy.

Wzdycha i odwraca się do grupki biznesmenów, rozmawiających o zyskach jakie może przynieść jakieś przełomowe przedsięwzięcie reklamowe. 

Rozglądam się i z wdzięcznością chwytam kieliszek szampana proponowany mi przez kelnera. Wychylam go, a bąbelki przyjemnie łaskoczą mój przełyk. Nagle wydaje mi się, że wszystkie rozmowy cichną. Jasiński przeciska się przed tłum i z szeroko otwartymi ramionami idzie w kierunku drzwi. 

- W końcu jest i bohater wieczoru!

O kurwa! Jednym haustem wypijam zawartość kieliszka i wymieniam go na pełny, z którym robię to samo. Biorę głęboki wdech i odwracam się w stronę, z której dobiegają mnie odgłosy rozmowy. Żołądek wywraca mi się na lewą stronę i czuję palpitację serca w piersi. Śnieżnobiałą koszula z rozpiętymi pod szyją trzema guzikami, stanowi idealny kontrast do złocistej skóry, a ciemna jak smoła marynarka dodaje tajemniczości stylizacji. Przełykam ślinę, Boże jaki on piękny. Wiem, że nie mogę do niego podejść, nie mogę porozmawiać, dotknąć. Nie po tym co napisał mi w liście; "Żegnaj" - dość dobitne zakończenie znajomości. Jednak mogę patrzeć, upajać się, podziwiać. 

- Marek, poznaj kobietę mojego serca, Marianne Ostańską.

Mam mdłości. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy.

- Niezwykle mi miło, Zbyszku śmiem stwierdzenie, że obaj mamy najpiękniejsze kobiety za towarzyszki tego wieczoru. 

Jasiński spogląda na mnie i wiem, że mam do niego podejść. Adrenalina wpływa do moich żył, wściekłość buzuję wewnątrz, ale potulnie idę w kierunku szefa z wysoko uniesioną głową, starając się przybrać pozę słodziutkiej lolity. Jasiński otacza mnie ramieniem w tali, a ja mam ochotę odrąbać mu kończynę siekierą. 

- Tosiu, wszystko dobrze?

- Oczywiście, w najlepszym.

- Znasz pana Bartmana, a oto jego towarzyszka Marianna Ostańska.

Spoglądam na wysoką, szczupłą blondynkę, zdecydowanie jest modelką. Wygląda jak grecka bogini, złota sukienka odkrywa jej długie nogi, a głęboki dekolt ukazuje piersi, które niewątpliwie są dziełem chirurga plastycznego. Jest piękna, oszałamiająco piękna. Zdobywam się na uprzejmy uśmiech i kiwam jej głową na powitanie. W odpowiedzi przykleja się do boku Bartmana, niczym rzep, a ten bufon nawet nie obdarza mnie spojrzeniem.

- Miło mi państwa widzieć. 

- Chodźmy, już czas na rozpoczęcie tego wspaniałego wieczoru.

Udajemy się do wielkiej sali balowej, w której końcu ulokowany jest wielki ekran kinowy, a po drugiej stronie pięknie nakryte stoliki. Goście zajmują miejsca, patrzę na bilecik na moim talerzu 

Antonina Zofia Kosecka
(o.t Marek Jasiński)

Stolik jest sześcioosobowy, jestem bliska krzyczenia z frustracji, gdy dostrzegam, że miejsce obok mnie ma zająć piękna blondynka. Bądź silna! Bądź silna! 

- Panie i Panowie! Mam nadzieję, że to będzie niezapomniany wieczór! Życzę miłej zabawy i zapraszam do oglądania - ogłasza Jasiński przez mikrofon, w odpowiedzi słychać burzę oklasków.

Światła gasną. Cholera! Czuję jak żółć podchodzi mi do gardła. Wstaję pośpiesznie z miejsca, skupiając na sobie wzrok kilku gości. Wypadam na hol i pochylam się do przodu, trzymając się dłońmi za brzuch. Cholerny szampan. Biorę głęboki oddech, jeszcze gorzej. Patrzę na swoje odbicie w wielkim lustrze, artystycznie po wywijane kosmyki włosów spięte przy karku w koka wyglądają naprawdę ładnie, ale nijak to się ma w porównaniu do towarzyszki zielonookiego. Marszczę brwi, dlaczego się do niej porównuje? Naprawdę myślałam, że taki facet jak on nikogo nie ma? Idiotka! Głupia idiotka! Laski się za nim uganiają. Ma ich na pęczki. Burzę się. Po jaką cholerę zawracał mi głowę? Chciał się zabawić? Zobaczyć jak szybko ulegnę? Palant! Cholerny dupek! Niech się wypcha, swoją zajebistością. A ja się głupia przejęłam idiotycznym, ckliwym liścikiem! O święty Barnabo, daj mi siłę, abym przetrwałą ten wieczór i nie skoczyła mu do gardła. Za drzwiami słyszę gromkie oklaski, więc wnioskuję, ze prezentacja reklamy już się skończyła, jakiś męski głos, życzy gościom smacznego. Prostuję się, potrzebuję czegoś mocnego. Klepie się dłońmi po policzkach i wracam do stołu.

- Tosi wszystko w porządku? - pyta mój szef.

- Tak, lekkie kłopoty żołądkowe - uśmiecham się przepraszająco.

Słyszę jak blondynka szepczę coś do ucha zielonookiemu, a ten uśmiecha się tylko i kiwa głową. Szczebioczą między sobą jak dwa kanarki, bo się porzygam. Patrzę niepewnie na pierwsze danie stojące przede mną, jednak wybieram kieliszek białego wina i upijam sporego łyka, mhm pyszne. Skupiam się na smaku trunku i na tym jak przyjemnie rozgrzewa mi żołądek. Łyk za łykiem, kieliszek a kieliszkiem, toast za toastem i ani kęsa jedzenia. W głowie zaczyna mi szumieć, oho. Goście odchodzą od stołów i zaczynają wirować na parkiecie. Zerkam w tamtym kierunku, Bartman obejmuję modelkę w pasie, a ona drapię go po karku z czułością, cały czas rozmawiają, uśmiechają się do siebie i znakomicie się bawią. Czuję ukucie zazdrości i potrząsam głową, żeby odgonić dziwne myśli. Kolejne godziny mijają, a ja tańczę, śmieję się i piję w towarzystwie największych osobistości w branży. Od czasu do czasu czuję jak nadziani prezesi i biznesmeni bez skrępowania pozwalają sobie na zbyt wiele, ale alkohol zagłusza wszystkie myśli i nie zwracam zbytniej uwagi na to, gdzie wędrują ich ręce. W końcu czuję się poważnie wstawiona i udaję się do toalety. Boże jest mi tak cholernie niedobrze. Opieram się dłońmi o brzegi umywalki i próbuję uspokoić żołądek. Nagle ktoś przyciska mnie do zimnych kremowych płytek, przerażona chcę krzyczeć, ale sina dłoń zakrywa mi usta. Patrze na swojego oprawcę i zamieram. Zielone tęczówki wpatrują się we mnie ze złością. Serce wali mi jak oszalałe. Pochyla się w stronę mojego ucha i przygryza małżowinę, jęk więźnie mi w gardle.

- Nie baw się w dziwkę - warczy.

To gorsze niż policzek. Sukinsyn. Próbuję go odepchnąć, jednak na próżno. Góruję nade mną wzrostem, nawet gdy mam niebotycznie wysokie szpilki. Wkurzona gryzę go z całej siły w dłoń, która zasłania mi usta, syczy i przemieszcza dłoń na moje gardło zaciskając ją. Przerażona zaczynam wierzgać.

- Spierdalaj!

Krzyczę.

- Cicho - warczy - nie każ mi Cię uciszać.

- Jesteś chor..

Nie daje mi dokończyć, bo wpycha mi język do ust i zaczyna dziko całować. Pocałunek jest namiętny, ale go nie odwzajemniam, stoję i nie wykonuję absolutnie żadnego ruchu. Za to on wyraża w pocałunku wszystko; desperacje, potrzebę kontroli, pożądanie. Upajam się jego smakiem, jego wonią. Łapie mnie za pośladki, przyciskając jednocześnie biodra do moich, pokazując jaki jest napalony. Chcę wykrzesać ze mnie to samo co on daje mi, jednak ja nie reaguję. Warczy z niezadowolenia i podciąga mi sukienkę, aby móc przycisnąć palce do mojego wzgórka łonowego. Sztywnieje, przerażona myślą jak daleko może się posunąć. Wpycha mi kolano między uda, rozchylając je i zanurza palce w koronkowe stringi. O Chryste.

- Nie - jęczę, gdy odnajduję palcami łechtaczkę i zaczyna ją drażnić - proszę nie.

Nie zważając na moje protesty, wsuwa we mnie dwa palce, a kciukiem wciąż drażni maleńki guziczek. Wstrzymuje oddech, obezwładniona natłokiem doznań. Boże jak dobrze. Wychodzę biodrami na spotkanie jego nieustępliwym palcom, które wprawnie zginają się i dotykają najczulszego punktu wewnątrz mnie. Moja pochwa zaciska się bezwstydnie na jego palcach, dając mu niemą pochwałę jego umiejętności. Walę potylicą w ścianę, by otrząsnąć się z amoku. Nie mogę, nie mogę, nie mogę. Broda zaczyna mi się trząść, a z oczu tryskają łzy.

- No dalej - warczy brunet, jeszcze bardziej zwiększając nacisk na łechtaczkę.

Zbyt wiele, to zbyt wiele. Wyrywa mi się szloch. Dłoń w mojej bieliźnie nieruchomieję, a zielone tęczówki wpatrują się we mnie zdziwione. W końcu zabiera rękę z mojej kobiecości i odsuwa się ode mnie.

- Anto...

- Zostaw.

Szlocham wychodząc z łazienki i kierując się w kierunku wind. Chwilę później leżę na łóżku w jednym z apartamentów dla gości i płaczę w poduszkę, przeklinając w myślach samą siebie.

*

Ponownie leżę na brudnym materacu, kolejny raz czuję ten cholerny smród potu, papierosów i spermy. Podnoszę głowę i widzę go siedzącego w zielonym fotelu naprzeciw mnie, masturbując się. Zaciskam powieki nie chcąc na to patrzeć. Dłonie mam związane za plecami, a każdą z nóg przywiązaną do drewnianej poręczy. Słyszę skrzypienie łóżka, gdy lokuje się między moimi nogami i zaczyna ugniatać moje pośladki.

- Tosieńko czas na zabawę - mruczy wciskając pierwsze centymetry kutasa w mój odbyt. Ból jest nie do wytrzymania. Zagryzam wargi, żeby nie wyrwał mi się krzyk.

- Oj uwielbiam Twój tyłeczek kochanie. Powiedź mi jak bardzo mnie kochasz?

Mijają sekundy, a ja nie odpowiadam. Klaps, jeden, drugi każdy coraz silniejszy.

- Odpowiedź mi kurwo! - krzyczy, coraz szybciej poruszając biodrami.

Nie odpowiadam. Czuję jak coś zaciska mi się na szyi, przerażona próbuję zaczerpnąć powietrza, daremnie. Boże to chyba kabel od przedłużacza. Więzy zaciskają się jeszcze mocniej.

- Bar..dzo - chrypię walcząc o oddech i już wiem, że to koniec..

*

Budzi mnie walenie w drzwi. Jestem zlana potem, włosy mam poczochrane, nawet nie zdjęłam sukni. Leżę próbując złapać oddech. Drzwi się otwierają, a w nich staję Bartman, podchodzi do łóżka, pada na kolana i patrząc w dół szepczę.

- Przepraszam, tak bardzo Cię przepraszam.

O KURWA!

*

"Znów przecieram oczy, po czym dotyk przemocy broczy serce w niemocy tych nocy"


*

Proszę piszcie w komentarzach co Wam się podoba, a co nie. 





środa, 18 czerwca 2014

sei

Następny dzień był absolutnie do bani. Najpierw o mało nie zabiłam się wychodząc spod prysznica, ostatkiem sił uratowałam swoje pośladki przed upadkiem chwytając się pralki. O dwunastej odebrałam telefon z przychodni, że moja wizyta została przełożona na piątek, czyli za dwa dni. Byłam całkowicie pewna, że do tego czasu albo przedawkuję kofeinę lub w ostatecznej desperacje wejdę pod jeden z rzeszowskich autobusów. I gdy już myślałam, że Ozyrys zesłał na mnie wszystkie plagi Egipskie, zastając na moim biurku trzy stosy dokumentów i faktur odzianych w różnokolorowe teczki, byłam w ogromnym błędzie. Ekspres do kawy wykitował, mszcząc się na mnie za jego zbytnią eksploatację co dnia. Jednak apogeum mojej irytacji nastąpił, gdy system padł, przez co nie mogłam wprowadzić żadnych danych do komputera. Świetnie! Po prostu świetnie!

- Tosia chcesz coś do jedzenia? - krzyknął Tomek stojąc w drzwiach do działu księgowości.

- Dałabym wszystko za wielki kubek kawy i batonika energetycznego!

- Nie ma sprawy - puszcza mi oczko i wychodzi.

Lubię go. To jeden z tych typów facetów, z którym mam mnóstwo tematów do rozmowy, rozwala mnie na łopatki swoim poczuciem humoru i tym jak potrafi perfidnie wykorzystywać swoją urodę na przykład do uzyskania kawy w Coffee Heaven bez kolejki, typ słodkiego, przystojniaka o oczach jak czarnych jak węgiel, wycieniowanymi włosami nad uszami i zdecydowanie przydługą grzywką oraz ciepłym uśmiechem. Niegdyś nawet myślałam nad tym żeby spiknąć ich z Krysią, ale znając charakter rudowłosej szybko by jej się znudziła zabawa w randki. 
O mało nie spadam z krzesła słysząc pukanie do drzwi.

-Proszę!

Tym razem niemal czuję jak oczy wychodzą mi z orbit na widok Bartmana. Wchodzi nonszalancko, zamykając za sobą drzwi.

- Co... co ty tu.. robisz? - dukam.

- Pięknie wyglądasz - pożera mnie wzrokiem od góry do dołu, a ja instynktownie kieruję wzrok ku drzwiom oceniając szanse ucieczki. Cholera są zerowe. Niech to szlak. W oczach stają mi łzy. Podchodzi do mnie i przylega do moich pleców, a od jego klatki piersiowej bucha przyjemne ciepło. Jego zapach omamia mnie swą wonią i przez moment jestem uwięziona w tej ferii doznań. Pachnie oszałamiająco, drogie perfumy mile pieszczą moje nozdrza, nie były zbyt mocne, dzięki temu mogę wyczuć lekko cytrusową woń z mieszanką czegoś, być może piżmu. Biorę głęboki wdech i aż kręci mi się w głowie.

- Dlaczego to robisz? - szepczę.

- Co takiego? - mruczy tuż przy moim uchu, pieszcząc oddechem delikatną skórę na szyi, która momentalnie pokryła się gęsią skórką.

- Osaczasz mnie.

Silne ramiona zacisnęły się jeszcze mocniej, przez co niemal uniemożliwił mi oddychanie.

- Pragnę Cię, pragnę tak mocno, że to aż boli. 

Po mych policzkach spłynęły słone łzy, a z gardła wydobył się szloch. Odwrócił mnie do siebie twarzą, po czym ułożył olbrzymie dłonie po obu stronach mojej szyi, kciukami unosząc brodę.  Zielone oczy błądziły po mojej twarzy, jakby czegoś szukały. W końcu utkwił spojrzenie w moich ustach, oblizał dolną wargę koniuszkiem języka, a ja wstrzymałam oddech. Opuścił usta na moje. Poczułam jakby, ktoś włączył jakieś pole magnetyczne, które z całych sił popychało mnie w ramiona bruneta. Staliśmy nieruchomo, a jedyne co czułam to ciepło i miękkość jego idealnie skrojonych warg oraz dotyk dłoni na szyi. Potrzebowałam więcej, chciałam poczuć go wszędzie, więc przylgnęłam do niego całym ciałem, a dłonie ulokowałam po jego bokach tuż pod żebrami. Lekki niczym muśnięcie piórem pocałunek, spowodował, że rozchyliłam wargi w oczekiwaniu na więcej. Wydawało mi się, że każdy jego ruch sprawia, że moja skóra zaczyna piec. Jego język wdziera się do wnętrza mych ust, namiętne, pełne pasji liźnięcia przyprawiają mnie o drżenie w podbrzuszu. Smakuje pastą do zębów i sokiem grejpfrutowym. Pogłębia pieszczotę, władczo, wręcz brutalnie zaciskając pięść w moich rozczochranych włosach. Pożeramy się wzajemnie, pragnąc oddać i czerpać pierwotną przyjemność. Przebłysk zdrowego rozsądku sprawił, że odsuwam głowę w bok przerywając tę chwilową słabość. Zbyszek przytula się szorstkim policzkiem do mojego i potarł go delikatnie, przymknęłam oczy. Tak dużo zwyczajnej przyjemności daje mi jego dotyk.

- Czujesz to. Wiem, że Ty także czujesz to co jest między nami. To przyciąganie - wewnętrzna część dłoni przejechała wzdłuż moich pleców - tą potrzebę. Powiedź mi, że pragniesz mnie równie mocno jak ja Ciebie.

- To nic nie znaczy.

Głos miałam słaby, jakby zrezygnowany.

- Znaczy, dla mnie znaczy dużo, o wiele za dużo.

Wzdycham wiem, że nie odpuści. 

- Nic z tego nie będzie. Zrozum to wreszcie.

- Skąd możesz to wiedzieć? 

- Idź już - szepczę.

- Pocałuj mnie. 

- Zbyszek...

-Daj mi choć tyle.. 

Zadzieram głowę i patrzę na niego zdziwiona. Czyżby odpuszczał? 
Ujmuję jego twarz w dłonie i stapiam nasze wargi w krótkim muśnięciu.
Spoglądam na niego, stykamy się czołami, ma zaciśnięte oczy i oddycha głęboko. Zabiera moje dłonie z policzków i całuje w paliczki, podnosi powieki. Ukazując przygaszone zielone tęczówki.

- Dziękuję - szepczę, po czym odwraca się i wychodzi.

Zakrywam usta dłonią, żeby stłumić szloch. 


Wracam do domu i czuję się jak wrak człowieka. Rozpaczliwie potrzebuję snu, zamiast tego przeglądam listy wyjęte ze skrzynki. Rachunki, czynsz, rachunki, rachunki... Moją uwagę przykuwa koperta w kolorze ecri z odręcznie napisanym imieniem, co więcej z moim imieniem. Rozdzieram ją w pośpiechu i przebiegam wzrokiem po kartce.




Antonino, przepraszam.
Za wszystko.
Pozwoliłaś mi na chwilę zapomnieć.
I uwierzyć.
Żegnaj, Il mio fiorie lilla.





Wpatruję się w kartkę, czując w gardle wielką gulę. Przyciskam list do piersi i pozwalam płynąć łzom.
"Il mio fiorie lilla" 
Ciekawe co to znaczy, zastanawiam się tuż przed tym, gdy ciężkie powieki opadają i zapadam w upragniony sen.

*

"[...] czuje dreszcze i marzne, czuje sercem mą pasję jak spalonych kwiatów zapach tak czuję, że gasnę."

*


"Il mio fiorie lilla" - Mój kwiecie bzu.

Bez - symbolizuje niepowtarzalność i wyjątkowość, niewinność, czystość uczuć, myśl o bliskiej osobie,  burzliwą i gorącą miłość - wydawać by się mogło, że wieczną.

Zdziwione?